W pierwszej części naszej rozmowy o tym, jak zadbać o własny “zen” rozpoczęliśmy całkiem śmiało od obalenia kilku mitów naukowych związanych z medycyną i rozmyślaliśmy o tym, jak się nie dać zrobić w balona, bo pseudonaukowe licho nie śpi. W tej części uwiedziona wiedzą Węglowego Szowinisty postanowiłam wypytać go o więcej, chociaż może właśnie powinnam zrobić wręcz przeciwnie? Pewnie powinnam usiąść, przeanalizować wszystkie dane i spróbować złapać go na gorącym uczynku… Co się odwlecze, to nie uciecze, a tymczasem zapraszam do drugiej części. Joganka: Gdy poszukujemy informacji odnośnie zdrowego stylu życia, to z jednej strony znajdujemy artykuły o odpowiednim odżywianiu i o sporcie, a z drugiej o urządzeniach, którymi powinniśmy się otoczyć lub nie. W ten sposób wyciskarka do owoców i piekarnik to samo dobro, podczas gdy mikrofala i telefony komórkowe to największe zło. Jak to jest? Zgadzasz się z tym, że powinniśmy faktycznie ograniczać ich użycie, a w przypadku mikrofali w ogóle wykluczyć ją z codziennego życia? Węglowy Szowinista: Nic podobnego. Jedno i drugie jest bezpieczne. Jest dużo zarzutów do mikrofalówek, które nie mają pokrycia w rzeczywistości. Na przykład niektórzy mówią, że mikrofalówka niszczy substancje odżywcze w pokarmie. Nie dodają jednak, że gotowanie może niszczyć i wypłukiwać ich więcej. Podobnie z generowaniem substancji rakotwórczych. Każda obróbka termiczna je generuje i w tym kontekście mikrofala nie wypada gorzej. Mimo dekad badań nie udało się też udowodnić (mimo potencjalnych milionów w odszkodowaniach), że telefony szkodzą naszemu zdrowiu poprzez wywoływanie raka czy “gotowanie mózgu” - cokolwiek to znaczy. Sianie paniki pozwoliło jednak zarobić całkiem duże pieniądze na niedorzecznych naklejkach “ekranujących” promieniowanie, które nie mogą działać z fizycznego punktu widzenia. Rozumiem, że łatwo ulec panice. W sieci są nawet kapitalne filmiki, na których telefonami komórkowymi ludzie robią popcorn, ale to fejki. Jedyny realny biologicznie wpływ, jaki telefon może mieć na nasze ciało to podgrzanie go. To ten sam mechanizm, co przy mikrofalówce - fala elektromagnetyczna wprawia w wibracje (podgrzewa) spolaryzowane cząsteczki. Tyle, że trzeba by rozmawiać przez komórkę przez osiem miesięcy, żeby podgrzać nasze ciało o jeden stopień. J: Mówiąc o falach i o promieniowaniu od razu przychodzą na myśl elektrownie jądrowe. Na jakie niebezpieczeństwa narażamy swoje zdrowie, gdybyśmy uznali, że jednak to one stałyby się naszym głównym dostawcą energii? WS: To bezpieczna i przyjazna środowisku energia. Nie emituje CO2 więc nie przyczynia się do zmian klimatycznych ani milionów zgonów (w 2015 oceniano, że smog zabija na całym świecie 9 milionów ludzi rocznie). Proces produkcji energii nie jest tak toksyczny, jak w przypadku paneli słonecznych. Co zabrzmi zabawnie - tak naprawdę energię jądrową możemy traktować jako odnawialne źródło energii. W wodzie morskiej jest dość uranu, by zasilić tysiąc gigawatowych elektrowni przez najbliższe sto tysięcy lat. Nowoczesne elektrownie jądrowe można też zasilać “wypalonym” paliwem z elektrowni starszych generacji. Efekty awarii Czarnobyla, będącej efektem niewyobrażalnej kumulacji błędów i zaniedbań, choć realne, były skutecznie rozdmuchiwane przez ostatnie dekady. Efekty Fukushimy rozdmuchiwane są jeszcze bardziej, bo realnie więcej osób ucierpiało z powodu paniki i stresu związanego z ewakuacją. Nie ma większej zapadalności na raka i temu podobnych skutków. A mówimy tu o poważnej awarii przestarzałego reaktora, który przetrwał trzęsienie ziemi ponad dziesięciokrotnie silniejsze niż zakładano i uległ dopiero fali tsunami. Współczesna energia jądrowa jest najbezpieczniejszym źródłem energii. Przeliczając ofiary śmiertelne na terawatogodziny wyprodukowanej energii wypada lepiej nawet od paneli słonecznych. .J: Czy masz może jakieś źródła, jakieś badania, które można znaleźć w internecie na te tematy?
WS: Istnieje organizacja o nazwie UNSCEAR (Komitet Naukowy ONZ ds. Skutków Promieniowania Atomowego). Od dekad prowadzi swoją działalność, ich metodologia i badania są jawne, więc każdy krytyk energii atomowej mógłby je zakwestionować oraz zweryfikować. Greenpeace ma setki milionów, więc mogliby sfinansować swoje badania, wykazać jakąś nierzetelność, ale jakoś się im to nie udało. Czasem kiedy krytykom atomu brak argumentów mówią, że to wszystko oszustwo i podkupione badania lobby atomowego. Tymczasem faktem jest, że tylko lobby węglowe mimo że nieporównywalnie bogatsze, ciągle wpada. Ich dane okazują się nieprawidłowe i co jakiś czas media podają je do wiadomości publicznej. Natomiast wnioski UNSCEAR są klarowne. Energia jądrowa to bezpieczne i ekologiczne źródło energii. Pewnie sądzisz, że Czarnobyl zaowocował skażeniem ogromnego terenu i tysiącami (niektórzy lubią mówić o milionach) zdeformowanych ludzi czy przypadków białaczki? Raport z 2008 roku mówi jasno - poza 43+ osobami, które ucierpiały bezpośrednio w wyniku awarii (która była skutkiem niewyobrażalnego szeregu zaniedbań), dwie dekady później nie ma dowodów, by skala zachorowań na białaczkę czy inne nowotwory była tam podniesiona. Mimo to Greenpeace opowiada o 200 000 ofiar. Liczba zupełnie pozbawiona podstaw. A strefa wykluczenia? Martwa? Pełna zmutowanych zwierząt? Nic podobnego. Tętni zdrowym życiem. Ładny przykład jak dobrze naturze, kiedy ludzie trzymają się z daleka. J: Czarnobyl Czarnobylem, a co z Fukushimą? Gdzie w takim razie o tym szukać rzetelnych informacji? Narodowe Centrum Badań Jądrowych stworzyło fantastyczną stronę: Fukushima - poznaj fakty Bardzo ją polecam. Tak się złożyło, że kilka dni temu Japoński rząd uznał, że pracownik elektrowni w Fukushimie zmarł z powodu raka wywołanego katastrofą. Politycznie to zrozumiały ruch (choć jest pójściem na łatwiznę). Szkoda, że ma się nijak do faktów i jest kolejnym bardzo szkodliwym sygnałem dla, moim zdaniem, jedynej technologii (no może z wyjątkiem oczekiwanej od dekad fuzji nuklearnej), która może nas uratować przed katastrofą klimatyczną. A fakty są takie, że umarł facet, który pracował w Fukushimie, na raka płuc. Nie ma dowodów na to, żeby było to związane z awarią. Zdiagnozowano go w 2016 roku, ledwie pięć lat po awarii. Promieniowanie nie wywołuje nowotworów tego typu. Nie przy takich dawkach. Nie w tak krótkim czasie. Ludzie po 50-tce czasem dostają raka płuc. To koszmar, ale tak jest. Czterech innych pracowników zapadło na białaczkę i nowotwory tarczycy, co już można powiązać z wysoką dawką promieniowania. Wszyscy wciąż żyją. Pracownicy sektora jądrowego nie oznaczają się większą zapadalnością na nowotwory (źródło). Nowotwory dotyczą 20%-30% populacji. To znaczy, że co piąty pracownik sektora jądrowego prawdopodobnie doświadczy nowotworu. Podobnie jak co piąty pracownik biurowy, nauczyciel czy rolnik. Niestety w świat już poszła wieść, że w Fukushimie ludzie umierają na raka, bo energia atomowa. (dodatkowe źródła: Forbes i The Guardian) J: A co, jeśli naukowcy się mylą? Jak nauka weryfikuje swoje odkrycia? WS: To okazja, żeby zacytować Carla Sagana. “Jednym z powodów sukcesów nauki jest mechanizm korekty błędów w jej sercu. Niektórzy mogą uznać to za przesadną charakteryzacje, ale jak dla mnie za każdym razem gdy jesteśmy samokrytyczni, gdy testujemy nasze pomysły, uprawiamy naukę. Kiedy popadamy w samozachwyt, jesteśmy wobec siebie bezkrytyczni, kiedy mieszamy nadzieje z faktami, ześlizgujemy się w pseudonaukę i zabobony.” W nauce błędy i fałsz w końcu wychodzą. Każdy poważny naukowiec lub zespół publikuje wyniki wraz z metodologią i powinien się liczyć z tym, że ktoś te wyniki może próbować replikować. Jeśli się nie uda… to niezależnie od tego jak atrakcyjna może wydawać się hipoteza, należy ją porzucić. Osobiście uważam, że tak jak np. przez punktowanie zachęca się naukowców do publikowania, powinny być podobne mechanizmy motywujące do replikowania badań innych naukowców. Niedawno okazało się, że szczególnie psychologii przydałoby się coś takiego, ale ogólnie mówi się ostatnio głośno o “Replication crisis”. J: A możesz podać przykład jakiegoś nieudanego badania, które zostało zidentyfikowane? Jakie kroki podejmują naukowcy, aby poradzić sobie z naukowymi zaniedbaniami lub fałszerstwami? WS: Nie brak widowiskowych przykładów tego jak nauka weryfikuje swoje błędy. Szkoda, że te korekty z takim trudem docierają do powszechnej świadomości. Klasycznym przykładem jest tu Andrew Wakefield, który w 1998 fałszerstwem i skandalicznymi działaniami spreparował badanie wiążące szczepionkę MMR z autyzmem. W “badaniu” wzięło udział 22 dzieci. W 1999 badanie na 500 dzieciach nie wykazało powiązania. Do 2005 przeanalizowano badania na dziesięciu milionach dzieci. Nie wykazało żadnego związku między szczepieniami a autyzmem. W 2010, po długim dochodzeniu udowodniono oszustwa Wakefielda, badanie zostało ostatecznie wycofane, a on został wykreślony z rejestru lekarzy. W 2012 Gilles-Éric Séralini opublikował widowiskowe “badanie” w którym pokazywał szokujące zdjęcia szczurów z okropnymi guzami, które miały być spowodowane żywnością GMO. Jak się okazało wybrał odmianę szczurów często chorujących na nowotwory, dokonał wadliwej analizy statystycznej, skorzystał z za małych grup badanych zwierząt i dokonał szeregu innych zaniedbań. Badanie zostało wycofane w 2013. Niestety w świadomości wielu ludzi pozostały zdjęcia rakowatych szczurów i skojarzenie z GMO. Mam też przykład wzbudzający mniej emocji. W tak zwanym eksperymencie OPERA kilka lat temu zmierzono prędkość neutrin większą od prędkości światła. W tym wypadku jednak naukowcy publikując wyniki od początku zastrzegali, że nie twierdzą, że neutrina poruszają się szybciej niż światło. Wręcz apelowali o wsparcie środowiska naukowego w poszukiwaniach błędu. Niestety media z miejsca odtrąbiły pokonanie teorii Einsteina, rewolucję w świecie fizyki. Kiedy udało się stwierdzić, że wszystko spowodował luźny światłowód, naukowcy CERNu stali się pośmiewiskiem głównie w oczach ludzi, którzy nie mieli najmniejszego pojęcia o fizyce czy inżynierii. Mechanizm weryfikacji zadziałał. J: Rozpoczęliśmy naszą rozmowę od tematów medycznych, i może będąc w kręgu również tej tematyki mógłbyś wypowiedzieć się w temacie żywności GMO oraz szczepionek? Wiadomo, że są to tematy bardzo rozległe i można by zrobić odrębne artykuły na ten temat. Tak pokrótce, co o tym myślisz? I czy mógłbyś na tych przykładach podsumować krytyczne spojrzenie na świat i na człowieka, którym warto się kierować. Mam wrażenie, że to pomogłoby nam dążyć do tego naszego tytułowego “zen” w mądry sposób. WS: Szczepionki bronią się najbardziej statystykami. Szereg chorób, potwornych chorób to po prostu przeszłość. To też jeden z powodów, dla których rozwijają się ruchy antyszczepionkowe - gdyby ludzie napatrzyli się na cierpiących i powikłania, które zostaną z nimi na zawsze, pewnie nie prowadzilibyśmy tej rozmowy. Myślę, też że w dzisiejszych czasach jesteśmy bardziej samolubni niż kiedyś, a szczepienie nie jest kwestią indywidualną. Odporność stada, chronienie tych, którzy zaszczepieni być nie mogą, to nie są jakieś wymysły, niestety ludzie tego nie akceptują. Jeśli idzie o GMO, to jest kilka faktów, które przemawiają do mnie. Po pierwsze jest to najbardziej kontrolowana żywność na świecie. W przeciwieństwie do uprawy “zwykłych rolników”, cokolwiek to znaczy, przy GMO wiemy, co jemy. Przeprowadzono też badania, gdzie zwierzęta były karmione paszami GMO przez kilka pokoleń i nie dopatrzono się złych skutków. W dzisiejszych czasach nie ma już “naturalnej” żywności, którą jedzono w paleolicie. Nie tylko uprawy selektywne, krzyżówki, ale i napromieniowywanie nasion to metody, które nikomu nie przeszkadzają. Etykieta GMO jest w tym kontekście bardzo umowna i niestety działacze uwzięli się na rośliny, które zmodyfikowano w sposób bardzo precyzyjny. Pszenicę durum uzyskano dzięki technikom mutagenezy i to jest OK, ale przeniesienie jednego genu, dzięki któremu dany plon nie ulega grzybom i chorobom jest już złe i nienaturalne. Jest jeszcze jeden argument - środowisko. Uprawy GMO wymagają mniej oprysków, zajmują mniej miejsca, są bardziej wydajne i mniej szkodliwe dla bioróżnorodności. Mit rolnictwa organicznego świetnie rozbił Michał Rotkiewicz w “W królestwie Monszatana”. J: Może na koniec byłbyś w stanie ostrzec nas przed jeszcze innymi pułapkami, o których totalnie nie zdajemy sobie sprawy? Tu chwila dla Ciebie :) WS: Myślę, że po prostu trzeba trenować krytyczne myślenie. Wyrobić sobie odruch kwestionowania rzeczy oczywistych. Nawet jako ćwiczenie dla mózgu - zastanówmy się jak wyjaśnilibyśmy komuś, że szczepionki to nie jest wielki spisek, jak poszukalibyśmy dowodów, jak sprawdzilibyśmy, czy dałoby się upozorować lądowanie na Księżycu, albo czy dałoby się sfingować globalne ocieplenie. Oczywiście łatwo mi mówić. W zabieganej codzienności, gdzie z każdej strony uczy się nas pośpiechu i chodzenia na łatwiznę, szybkich efektów, ekspresowych zysków itd, nie trudno czerpać wiedzę z nagłówków i pasków. Niestety marketingowcy to wiedzą i wykorzystują. Szastają hasłami “eko”, “bio”, “naturalne”, “sama chemia”, bo nie sądzą, że ktoś to zakwestionuje. Dzięki za rozmowę. Dałeś mi wiele do myślenia.
3 Komentarze
Razem z Węglowym Szowinistą rozmawiamy o dzisiejszym podejściu do nauki i o tym, jak jest ona postrzegana wśród ludzi. Jak w świecie, w którym wszystko jest biznesem, nie dać się zwariować i nabrać pseudonaukowcom? Nie tylko joga i kultura Wschodu są dla wielu oszustów doskonałym pretekstem do tego, by głosić własne, wyssane z palca prawdy, ale również medycyna i zdrowe odżywianie są często w tym celu wykorzystywane. Wydaje nam się, że osiągnęliśmy “zen”, prowadzimy niby zdrowy tryb życia, a w rzeczywistości oddalamy się od niego coraz bardziej. Rozmyślając o tych wszystkich tematach pomyślałam, że jedna głowa to za mało i stworzyliśmy wspólnie z moim gościem wywiad - rzekę, bo jak się domyślacie, temat jest ogromny. Tak bardzo przestraszyliśmy się jego długości, że podzieliliśmy go na dwie części. Dzisiaj w moim i jego imieniu serwujemy pierwszą część. Joganka: Interesując się ajurwedą i wschodnią medycyną oraz szeroko pojętym slow life wielokrotnie ścieram się z bardzo różnorodnym podejściem do nowoczesnych technologii i do samej nauki. Nauka właściwie przestała być fancy. Lekarze tracą swój autorytet, bo właściwie co oni mogą wiedzieć, a leki z apteki to biznes, w którym cała służba zdrowia robi interesy. Naukowcy się mylą łącznie z Kopernikiem, bo czy możemy być pewni, że ziemia jest okrągła? Jak to się stało, że tak bardzo odwróciliśmy się od racjonalizmu? Węglowy Szowinista: Wiesz, że pewnie jestem ostatnią osobą, którą należy o to pytać? :) Dla mnie nigdy nie przestała być fascynująca. Po pierwsze myślę, że nauka jest fancy, ale tylko w powierzchowny sposób. Ludzie lubią nagłówki, najczęściej nawet nie czytają tekstów, które w brutalny sposób upraszczają efekty pracy dziesiątek ludzi. A co dopiero mówić o wgryzaniu się w publikacje itd. 2014.05.14, by Kris Wilson Nie umiem powiedzieć, czy to coś złego, w dzisiejszym świecie nikt nie ma czasu na nic. Sam po długim dniu pracy często wolę mniej wymagające rozrywki niż drążenie trudnych tematów. Mimo, że bardzo mnie one fascynują, są często wyzwaniem dla mojego mózgu, który gonił dedlajny, walczył z kejsami, żeby wywalczyć targety ;). Nie mam więc prawa wymagać, żebyśmy wszyscy byli omnibusami. Na pewno jednak nie zaszkodziłoby, gdyby przeciętny Kowalski przeglądając nagłówki miał gdzieś z tyłu głowy świadomość, że z reguły za sceną znajdują się całe zespoły ludzi, które przeszły przez piekło prób i błędów, bezlitosny proces weryfikacji, zanim jakiś dziennikarz czy bloger napisał tekst o tym, jak fajnie można ciąć i sklejać DNA albo liczyć atomy na głowie niesporczaka. Natomiast ten ogólny odwrót to inna kwestia i przyczyn jest masa. Czasem to rozczarowanie tym, że nie ma prostej odpowiedzi na problemy zdrowotne. Człowiek to nie prosta maszyna. Nie ma uniwersalnych lekarstw i terapii. Czasem lekarze nie mają czasu, żeby tłumaczyć setce pacjentów, co i dlaczego robią, czasem tego nie umieją (ale z reguły nie mają czasu). Kiedy więc pojawia się ktoś cierpliwy, kto się z nami (pacjentami) spoufala i potrafi przedstawić świetną iluzję racjonalnych argumentów (często podpartą pozbawionym znaczenia “eksperckim” bełkotem, kłamstewkami, niedopowiedzeniami), trafia na bardzo podatny grunt. Kulturowo postrzegamy polityków i korporacje jako symbole zła. Nie trudno więc wmówić ludziom najróżniejsze spiski i podrażnić ich jądro migdałowate, postraszyć, że korporacje chcą im wmówić choroby, żeby je leczyć. W internecie łatwo nabrać przekonania, że zgłębiliśmy jakiś temat, choć tak naprawdę trafiliśmy na stek bzdur. To tak zwany efekt Krugera-Dunninga. Przeceniamy swoją wiedzę i nagle okazuje się, że kilka godzin z google zastępuje setki badań obejmujących ponad miliony zaszczepionych, które mówią jasno - szczepionki nie wywołują autyzmu. Nie pomaga też kiepska edukacja. Jak wejść w dyskusję z wrogiem GMO, który sądzi, że pomidor nie ma genów? Jak rozmawiać o rzeczach typu “Nibiru”, jeśli zaskakująco dużo ludzi nie wie czy Słońce jest większe od Księżyca albo ile zajmuje Ziemi obrót wokół Słońca. Większym błędem edukacji jest jednak to, że nie uczymy dzieci postawy krytycznej. Nie uczymy pytać “czy tak jest na pewno?” “Dlaczego tak sądzimy?”, nie uczymy szukać źródeł, nie pytamy “czy to zostało udowodnione?”. J: Sama mam duże problemy zdrowotne i nigdy nie należałam do tych osób, które mogą o sobie powiedzieć, że są zdrowe jak ryby i że nic ich nie rusza, dlatego każda alternatywa - medycyna indyjska, chińska - są dla mnie jakimś ratunkiem i nadzieją, że przykładowo moja odporność wzrośnie i nie będę co miesiąc chorowała. Wiadomo, nie jesteś lekarzem, ale być może w związku z Twoimi naukowymi zainteresowaniami i wiedzą jesteś w stanie doradzić, jak z głową korzystać z dziedzictwa Wschodu i z innych alternatyw, o których można przeczytać w internecie i nie dać się ponieść trendom marketingowym, które - nie oszukujmy się - są tak samo obecne wszędzie, czy to firma farmaceutyczna czy też firma sprzedająca ekoprodukty. Przecież na naszym tytułowym “zen” teraz rewelacyjnie robi się biznes. WS: Nie jestem lekarzem, ale jeśli tylko odrzucimy teorie spiskowe, to sprawa jest bardzo prosta. Zacytuję innego nie-lekarza, Tima Minchina. “Wiesz jak nazywa się alternatywna medycyna, której skuteczność udowodniono? Medycyna”. Tylko tyle i aż tyle. Od kilku lat moim ulubionym przykładem jest Tu Youyou - chińska laureatka nagrody Nobla z medycyny. Przebrnęła przez kilka tysięcy przepisów starożytnej chińskiej medycyny i znalazła jeden z 340 roku, który pomaga w leczeniu malarii. Był to długi, żmudny proces, większość pracy wylądowała w koszu. Pozwolił on odkryć artemeter, którego skuteczność wykazały solidne badania. Jeśli chcemy korzystać z dziedzictwa Wschodu z głową, szukajmy go w literaturze medycznej, a nie na stronach szarlatanów i naciągaczy. Aspiryna to też dziedzictwo medycyny ludowej. Firmy farmaceutyczne nie ukrywają kwasu acetylosalicylowego przed światem. Niektórzy mówią, że te alternatywy to jak mówisz nadzieja, że przecież nie zaszkodzą i że istnieje efekt placebo. Niestety nie jest tak różowo. Alternatywna medycyna nie jest nieszkodliwym marnowaniem czasu i pieniędzy. Marketing tych ludzi często opiera się właśnie na podkopywaniu autorytetu lekarzy oraz na kłamstwach na temat skuteczności medycyny. W ten sposób odciąga się pacjentów od realnych, statystycznie skutecznych terapii na rzecz nonsensu, który może być niebezpieczny. Ekstremalnym przykładem jest “ceremonia kambo”, gdzie ludzi truje się toksynami amazońskiej żaby, co ma ich ekspresowo i widowiskowo wyleczyć z nie pamiętam już jak wielu przypadłości. W rzeczywistości wiemy dwie rzeczy. Po pierwsze - nie ma dowodów na lecznicze właściwości tej pseudoterapii. Po drugie - żabka kambo i te “ceremonie” zabiły trochę ludzi. Mniej ekstremalne jest badanie z 2017, które prześledziło losy kilkuset osób chorych na raka na przestrzeni pięciu lat. Chodziło o porównanie przeżywalności tych, którzy zdecydowali się na chemioterapię i radioterapię, oraz tych którzy sięgnęli po homeopatię, akupunkturę, strukturyzatory wody itd. Różnice były duże, nawet dwadzieścia procent więcej osób zmarło przez sięganie po alternatywy. J: Wyznaję zasadę, że każdy kij ma dwa końce i nie lubię we wszystko ślepo wierzyć. Daję szansę zarówno metodom naturalnym, jak również naukowym. Staram się sprawdzać lub pytać ekspertów o to, jak dane zagadnienie jest widziane z dwóch stron. Swego czasu bardzo zniechęciłam się do Greenpeace, kiedy po kilkukrotnych rozmowach z przedstawicielami tej organizacji okazało się, że nie mają kompletnie żadnej wiedzy. Brak danych, brak merytorycznych argumentów, wszystko pod szyldem: “tak jest, bo tak”. Nie mówię, że wszyscy tam tacy są, ale jak w świecie gdzie wszystko jest biznesem łącznie z humorystycznie tutaj używanym “zen”, nie stać się naiwnym i nie popaść w ślepą wiarę we wszystko, co naturalne? Jak najskuteczniej dyskutować z osobami, które próbują nam “sprzedać” pewien światopogląd lub pewne idee, na których nie do końca się znamy? Nie mamy często wiedzy ani możliwości, żeby samodzielnie to zweryfikować? WS: Może nie dyskutować w ogóle? Zamiast tego szczepić się na głupotę i wyrabiać sobie pewne odruchy. Są w sieci całkiem fajne listy pomagające w “wykrywaniu” szarlatanów i znachorów. Jeśli serwują mądrze brzmiące ogólniki o “podnoszeniu energii”, czy “oczyszczaniu ciała”, jeśli proponują panaceum, które pomaga na nieprzebraną ilość schorzeń, to pora uciekać. Jeśli wmawiają, że to jakieś tajne leki, których nie przepisują lekarze bo “straciliby pracę”, to pewnie za chwilę zaproponują jakieś suplementy. Jeśli w medycynie coś brzmi zbyt dobrze by było prawdziwe, to najczęściej właśnie tak jest. Prawdą jest jednak, że pieniądze sabotują np. nowe generacje leków na raka, ale nie w taki sposób jak mówią spiskowcy. Nikt nie ukrywa skuteczniejszych leków, tak samo jak nie ukrywa się szczepionek choć zarabia się na nich mniej niż na leczeniu chorób i powikłań, którym one zapobiegają. Nowe generacje leków na raka to po prostu bardzo trudny biznes. Testuje się setki substancji, kosztuje to miliardy i trwa to kilkanaście lat. Tylko kilka procent przechodzi wszystkie etapy badań. Jako, że patenty działają tylko 25 lat, to jak już coś przejdzie przez tą machinę, firma, która utopiła rzekę pieniędzy w badaniach ma około dekady na to by zarobić na tej inwestycji. W tej perspektywie, choć to smutne, to nie powinno dziwić, że koncerny farmaceutyczne wydają na badania mniej niż na marketing. W końcu na wyniki finansowe patrzy się w skali miesięcy a nie dekad. Z drugiej strony nie sprzedają oni “lewoskrętnej” witaminy C za setki złotych, nie masują ludzi jadeitowymi jajkami opowiadając pierdoły o tym jak to odmieni życie ich “pacjentów” tfu! klientów. Widziałaś jak wygląda zestawienie wartości rynku alternatywnej medycyny i szczepionek? https://i2.wp.com/blog.skepticallibertarian.com/wp-content/uploads/2014/03/alt-med-1.png?w=800&ssl=1 J: Jadeitowe jajka brzmią dosyć egzotycznie i nie wzbudzają łatwo zaufania, ale “lewoskrętna” witamina C wydaje się całkiem ciekawym pomysłem. Nazwa jest już oswojona i wywołuje pozytywne skojarzenia. Samo dobro. Co jest z nią nie tak?
W.S.: Z witaminą wszystko jest OK, to marketing jest bardzo nie tak! Po pierwsze - nie istnieje prawoskrętna witamina C. Kwas D-askorbinowy to nie witamina C, to też przeciwutleniacz, ale nie zapobiega szkorbutowi, nie wspomaga syntezy kolagenu… no po prostu nie jest witaminą C. Kwas L-askorbinowy, czy z pastylki, czy z porzeczki jest po prostu witaminą C, ktokolwiek wciska nam jakąś lepszą, czy “naturalną” wersję i jeszcze opowiada, że jest lewoskrętna, powinien się wstydzić, bo jest naciągaczem. To jednak nie wszystko, bo ci sami ludzie z reguły będą też opowiadać pierdoły o tym, że witamina C to panaceum na wszystko. Najczęściej chcą nią leczyć raka (jak to zwykle bywa wrzucając dokładnie wszystkie nowotwory do jednego worka). Tymczasem nie ma na to dowodów. Istnieją przesłanki, że dożylne wlewy witaminy C (doustna suplementacja jest kompletnie bez znaczenia), na wczesnym etapie radio i chemioterapii może poprawiać samopoczucie pacjenta, nie mylić ze zwiększaniem skuteczności leczenia. Jednocześnie, możliwe, że na późniejszym może być szkodliwa. I tym razem mówię o szkodliwości dla leczenia a nie dla samopoczucia. Już za tydzień zapraszamy na kolejną część naszych naukowych rozmyślań, a tymczasem sprawdźcie Węglowego, może nas tylko oczarował. ;) |