Has rozkochał mnie w swojej twórczości znienacka. Tak jak robią to najwięksi kinowi amanci. Widzisz takiego na ekranie i koniec. Pozamiatane. Wbija Cię w fotel i jesteś już cała jego (albo cały - płeć tu nie ma znaczenia). Dlatego od kilku miesięcy chodził mi po głowie pomysł, żeby Was tą miłością zarazić i pokazać, jak bardzo wielowymiarowe może być to nasze stare polskie kino. Jest takie ogólne przeświadczenie, że polska sztuka filmowa opiera się na takim historycznym patosie, wielkich symbolach i alegoriach. Nawet jak pomyślimy o przykładowym “Misiu” Barei, to mimo humorystycznego wydźwięku tego filmu, gdzieś z tyłu głowy czai się jakiś taki mrok, ta wulgarna, komunistyczna, brudna rzeczywistość. Snujemy dalsze refleksje i okazuje się, że za chwilę już wcale nam nie jest do śmiechu. Nie to, żeby Has był jakiś wesoły, ale u niego zawierucha dziejowa i tematy polityczne schodzą gdzieś na dalszy plan i przestają być tematem całego filmu. Myślę, że o ile “Misia” łatwo można potraktować jako “pamiątkę” lub “gadżet” tamtych czasów, o tyle filmy Hasa są cały czas aktualne i w gruncie rzeczy bliskie nam wszystkim. Efekt ten udało się Hasowi osiągnąć głównie dzięki wykorzystywaniu języka malarstwa i literatury. Poza krótkim epizodem z filmami oświatowymi i dokumentem tworzył tylko adaptacje filmowe. Nic innego go nie interesowało. Brał najtrudniejsze i najbardziej skomplikowane dzieła literackie, takie jak powieść szkatułkowa - “Rękopis znaleziony w Saragossie” Potockiego albo “Sanatorium pod Klepsydrą” Schulza i udowadniał, że wszystko można przełożyć na obraz. Trzeba tylko wiedzieć, tak jak wie malarz, kiedy, jakiego koloru i którego deseniu użyć oraz gdzie dokładnie machnąć pędzlem. Wszyscy współcześnie kochają Tarantino za jego żonglerkę konwencjami, nawiązaniami i stylami, Has robił to już w latach pięćdziesiątych. Dwa powyższe filmy są na to absolutnym przykładem i gorąco je polecam tym, którzy są zboczeni na punkcie formy i środków filmowych. Natomiast tym normalniejszym proponuję cztery zupełnie inne jego filmy: “Pętlę”, “Jak być kochaną”, “Pożegnania” i “Szyfry”, o których znajdziecie osobne recenzje na moim blogu. (Niestety nie umiem o nich pisać krótko.) Wszystkie zachwycają stylem opowiadania, scenografią oraz kreacją bohaterów. Opowiadają też dużo bardziej bezpośrednio o wielu ludzkich przypadłościach, tęsknotach i pragnieniach. Za każdym razem wprowadzają mnie w jakąś taką specyficzną atmosferę, że mechanicznie sięgam po lampkę wytrawnego wina i po deskę serów. No, może nie zdarzyło mi się tego zrobić tylko przy “Pętli”... “Pętla” - debiut Hasa, 1957 - Imię? - Pijak. - Nazwisko? - Pijak. - Zawód... pewnie też pijak? - Też. Ten dialog należy do jednej z najbardziej charakterystycznych scen “Pętli”. Gustaw Holoubek w roli filmowego Kuby Kowalskiego stoi na policyjnym posterunku i w jednym prostym słowie zawiera całą swoją egzystencję. Bohater przestaje być postacią jednostkową zaczyna być jednym z wielu, a może nawet i jednym z nas? Wiemy, że my również moglibyśmy siebie sprowadzić do jednego słowa, jednego wyrazu, który określiłby całe nasze życie. I co? Jak byśmy nazwali samych siebie? Jak byśmy siebie określili? To tylko jedna dziesiąta pytań, które Has nam zadaje snując tę smutną opowieść. Zarówno film, jak i utwór literacki opowiada z pozoru bardzo prostą historię. Przytacza jeden dzień z życia alkoholika. Wyjątkowy dzień. Ten, w którym całe życie głównego bohatera ma się całkowicie odmienić. Oto Kuba wspólnie ze swoją ukochaną dziewczyną o 18:00 ma się wybrać do lekarza, wziąć pigułki i na zawsze zerwać z tym straszliwym nałogiem. Musi jedynie przeżyć bez alkoholu te kilka kluczowych godzin do wyznaczonego terminu. Jest ranek i pierwsze, co widzimy to spiętą minę bohatera i zegar za oknem, który pokazuje ósmą rano. Od tego momentu wiemy, że to właśnie czas będzie odgrywał w tym filmie kluczową rolę. To poruszające się wskazówki zegarów, dłużące się minuty i sekundy będą największym wrogiem głównego bohatera. Będzie próbował go przezwyciężyć, będzie próbował schować się przed nim we własnym domu, który nie jest przecież żadnym sojusznikiem. Telefon groźnie wydzwania, dźwięczy w uszach, tak, że jedyne, co nam przychodzi do głowy, to go zwyczajnie odłączyć. Porozrzucane przedmioty piętrzą się pod nogami i nie dają swobodnie przejść, atakują z każdej strony. Puste ramy bez obrazów powieszone na murowanych, obskurnych ścianach pokazują jakąś pustkę, dekonstrukcję. Złowieszcze okno jest jakby w kontrze do lustra, które odbija sylwetkę bohatera. Uzmysławia ono nam, że ta przestrzeń, te zniszczone i potłuczone upiorne dzieła sztuki są wnętrzem głównego bohatera, zapewne artysty. Kiedyś on i to pomieszczenie przepełnione było życiem, kreacją, pragnieniem tworzenia, teraz wszystko to zniszczyła i zdeptała wódka. Has zaaranżował tę przestrzeń w niezwykły sposób. Pomimo wielości przedmiotów, ozdobnych szklanych, pięknych drzwi do mieszkania, czujemy tę przejmującą i wszechogarniającą, pustkę. Jest tutaj mnóstwo nawiązań do modnego niegdyś ekspresjonizmu, który odznaczał się precyzyjną kompozycją kadru. Montaż schodził na dalszy plan, dużo bardziej - jak w malarstwie - liczyły się cienie przedmiotów i ludzi oraz żywa scenografia. Has wykorzystuje ten nurt łącząc go z włoskim neorealizmem. Obok wnętrza domu bohatera pokazuje ulice i miejskie wydarzenia w nieco reporterski sposób. Wypadek autobusu, napotkani świadkowie wydarzenia są takim puszczeniem oka do tych, którzy mieli szansę zobaczyć filmy Viscontiego i innych włoskich przedstawicieli tej formacji artystycznej. Powróćmy jednak do Kuby. Jest pusty, zniszczony jak wszystko dookoła niego. Holoubek fenomenalnie kreuje tę postać. Odgrywa ją zupełnie inaczej niż Robert Więckiewicz robi to ze swoim alkoholikiem w “Pod mocnym aniołem”. Naturalistyczny film Smarzowskiego pokazuje całą fizjologię, biologię człowieka owładniętego nałogiem. Bohater Smarzowskiego to ten “Heniek” spod budki z piwem, którego mijamy czasem wychodząc z domu. Reżyser daje nam temat i mówi: “Zobacz, jakie to przerażające zjawisko. Zobacz, czym jest to nasze polskie pijaństwo.” U Hasa alkoholizm nie jest dosłowny i nie on jest do końca głównym tematem filmu. Reżyser ten z głównego bohatera, który w opowiadaniu Hłaski jest inżynierem, tworzy wrażliwego miotającego się artystę poszukującego sensu życia. Ubrany, a może nawet przebrany za Humphrey’a Bogarta daje nam jasno do zrozumienia, że ów bohater niczym amerykańska filmowa ikona uosabia wartości modnego wówczas egzystencjalizmu, a w zasadzie załamanie wiary w jakiekolwiek wartości. Wszystko jest kwestią przypadku i ślepego losu. Ów aktor postrzegany był przez widzów jako bezpośredni, uczciwy i wyluzowany Amerykanin, a jego postaci miały często znamiona antybohatera ze świata kryminału noir, co nadaje dodatkowego znaczenia głównej postaci “Pętli”. Holoubek gra go subtelnie i oszczędnie, to postać niepewna i rozchwiana emocjonalnie, targana nałogiem - to oczywiste - ale nałogiem czego? Alkoholizm jest tu bardziej stanem umysłu niż zwykłym biologicznym uzależnieniem. Wędruje po mieście, panicznie szuka ratunku i co ciekawe, to nie przywołany policjant wydaje na niego ostateczny wyrok, to on sam skazuje się na zagładę mówiąc:
Nie ma takiego nieszczęścia, samotności, klęski, kobiety, która warta byłaby wódki. Ale o tym wiedzą tylko ci, którzy wszystko przepili i którzy muszą pić. Nigdy nie uwierzą w to ci, którzy dopiero zaczynają. Zawsze mnie śmieszy, kiedy słyszę, jak ktoś kogoś powstrzymuje. Wódka jest prawdą, którą rozumie się zawsze zbyt późno. Pijak rozumie swoje życie dopiero wtedy, kiedy wszystkie drzwi są zamknięte. I my razem z bohaterem zaczynamy się zastanawiać, skąd czerpać siły. Co z tą biedną Krystyną, która tak strasznie pragnie by żył razem z nią? Przez połowę filmu zadawałam sobie pytanie, czy miłość może być aż tak silna, aby mogła przezwyciężyć taką chorobę? Czy jesteśmy w stanie kochać tak mocno, by rzucić alkohol na zawsze? Te złudzenia również bardzo szybko rozwiewa nasz główny bohater w rozmowie ze swoją dziewczyną: Ty jesteś tak zwana mądra kobieta, o ile takie istnieją. To znaczy najbardziej nieszczęśliwa. Dlatego, że jesteś mądra. Że wszystko rozumiesz, że wszystko wybaczasz, że wszystko potrafisz mądrze ustawić. Za mądrość płaci się cierpieniem, Krystyno. Biedne nieszczęśliwe, mądre kobiety. Żal mi was, bo prawie zawsze giniecie przez głupców. Jesteś mądra Krystyno. Jesteś piekielnie mądra, ty idiotko. Nie ma więc ucieczki. W myśl egzystencjalizmu pozostajemy z tą pustką i absurdem istnienia na zawsze. Możemy z nim nieustannie walczyć i skazywać się na porażkę albo odpuścić. Innego wyjścia nie ma.
0 Komentarze
|
Archiwa
Październik 2018
Kategorie |