Rozsiądźcie się wygodnie w fotelu, na łóżku, na podłodze lub w każdym innym miejscu, w którym doświadczycie prawdziwego błogostanu, bo oto nadciąga Jogownik. Ci, którzy nie wiedzą co to za jeden, to mogą zajrzeć, do poprzedniego wpisu, w którym określam bardziej szczegółowo jego istotę. Tymczasem mamy czerwiec i wiele, wiele jogowo - wegańskich nowin. W najnowszym numerze kwartalnika Yogi & Ayurvedy pojawiło się wiele ciekawych artykułów, ale ja zawsze najbardziej cenię sobie te Krystiana Mesjasza. Szanuję go bardzo za jego naukowe podejście, ogromną wiedzę i dzielenie się kulturoznawczym spojrzeniem na jogę. W swoim najnowszym artykule opisuje ciało i duchowość w praktyce jogi. Stara się ją określić oraz zestawić z ciałem. Tłumaczy również, ze wschodniej perspektywy, transformację, która zachodzi w regularnie praktykującym joginie. Wskazuje na podobieństwo samodoskonalenia w jodze do poszukiwania samorozwoju we wszelkich warsztatach rozwojowych, coachingach i psychoterapiach. W każdym z tych przypadków próbujemy dotrzeć do głębokich pokładów samego siebie. Obok tego artykułu znajdziecie ajurwerdyjskie smaki lata, kilka ciekawych przepisów, powiązanych z indyjską medycyną, dowiecie się też dużo o oddychaniu. Jak pisze Grzegorz Pawłowski, coach i trener: “Oddech odgrywa ogromną rolę w czerpaniu przyjemności z dotyku. Kiedy przytulasz kogoś, wstrzymując oddech - jesteś jak klocek. Kiedy dotykasz kogoś wstrzymując oddech - twój dotyk nie jest tym samym. Jeśli chcesz mieć więcej przyjemności z towarzystwa drugiej osoby, z dotyku czy kontaktu, zacznij te sfery nasycać oddechem”. To dzięki niemu się rozluźniamy, otwieramy się na drugiego człowieka i dzięki niemu doświadczamy ulgi. Warto to przemyśleć i wdrożyć w codzienne życie. Na koniec tym, co jeszcze mnie zainteresowało, był tekst o jodze hormonalnej, która zdobywa coraz większą popularność wśród kobiet i bardzo pomaga z hormonalnymi problemami, a także od pewnego czasu w numerach tego kwartalnika są polecani piosenkarze; tym razem jest to Simrit Kaur, zdobywająca coraz większą popularność w internetach (pierwsze miejsce na iTunes oraz pierwsza dziesiątka w magazynie Billboard). Alessandro Sigismondi to fotograf, który zafascynował się jogą i postanowił rzucić pracę w agencji reklamowej na rzecz jogi. Wyjechał z rodziną do Indii i przewartościował całe swoje życie. Z tym, że nie został nauczycielem jogi, ale zaczął ją fotografować. Ma świetny kanał na youtube z pięknymi filmami obrazującymi całe jogińskie piękno. Zrobił ponad 300 filmików i tysiące zdjęć związanych z ruchem, sportem, a w szczególności z jogą. Ja osobiście najbardziej przywiązana jestem do jednego z filmów, z Larugą Glaser w roli głównej, który już pokazywałam, ale - co tam - macie jeszcze raz. Może nie każdy go wyhaczył. W odpowiedzi na mój pierwszy Jogownik pojawiło się wiele jedzeniowych rekomendacji i skorzystałam! Wybraliśmy się z Bothkiem do Youmiko, knajpki mieszczącej się w okolicach Poznańskiej, w której można spróbować wegańskiego sushi. Z sushi u mnie rzecz jest prosta. Generalnie - NIE ZNAM SIĘ. Nie kojarzę tych wszystkich magicznych, japońskich nazw, rozpoznaję tylko futomaki z surowym łososiem (te kocham najbardziej) oraz zupę miso, od której jestem uzależniona. Przyznam, że miałam wiele obiekcji, bo trochę nie wyobrażałam sobie sushi bez ryby. I to było jedno z największych zaskoczeń kulinarnych ever! Przysięgam, że chciałam tego drobnego i chuderlawego kelnera całować po stopach za te okrągłe pyszności, wypełnione grzybami w środku. Zabijcie mnie …. nie mam zielonego pojęcia jak te konkretne zawijasy się nazywały, ale rozłożyły nas na łopatki. Gdyby ktoś z Was chciał spróbować tego, co my, to wystarczy wybrać zestaw dla dwóch osób, ten rozszerzony.W dodatku najbardziej zadziwił mnie fakt, że każdy mini zestaw, który był serwowany po kolei, w odstępach czasowych, był ciepły, co sprawiło, że poszczególne dania stawały się jeszcze ciekawsze w smaku. Ogromnie polecam, na randkę, na urodziny, na imieniny i w ogóle na każdą okazję. No dobrze dzisiaj będzie ambitnie. Ostatnio nie mam w ogóle czasu na gotowanie, ale jak eksperymentowałam i łudziłam się, że jeszcze będzie ze mnie kucharka, to wyczaiłam książki Karoliny i Maćka Szaciłło. Na początku włosy stanęły mi dęba, bo wszystko wydawało mi się bardzo zawiłe (właściwie to cały czas tak jest, ale nie oszukujmy się, czasami potrafię zepsuć jajko na miękko...więc bierzcie proszę na mnie poprawkę w tym temacie) i nie mieściły się w mojej skali “prosto, szybko i bez zbędnego wysiłku intelektualnego”. ALE jak już się człowiek zmobilizuje i zabierze się, za któryś z tych przepisów, to nie pożałuje. Dania, które powstają są jedyne w swoim rodzaju, kompletnie niepowtarzalne w smaku. Nie wiem, czy Wam też się zdarzało, ale ja czasami brałam jakieś dania z internetu czy z książek, niby robiłam wszystko według podanych zasad, a danie wychodziło jakieś miałkie, bez wyrazu. Tutaj nie ma takiej opcji, a żeby Wam to udowodnić spróbujcie mojego ulubionego dania. Autorzy książki byli tak mili, że pozwolili się tym przepisem podzielić. Smażony seler z kaszą gryczaną ("Jedz i pracuj", Karolina i Maciej Szaciłło) kasza gryczana 1 łyżka oliwy 1/2 szklanki pestek słonecznika 1/2 cebuli pokrojonej w drobną kostkę lub 1/3 łyżeczki asafetydy 150 g palonej kaszy gryczanej 300 ml wody 1/2 łyżeczki nierafinowanej soli sos sojowy (bez glutaminianu sodu) dla smaku (ok. 2 łyżki) smażony seler 2 łyżki oliwy ok. 200 g korzenia selera pokrojonego w plastry o grubości 1 cm 1 poszatkowany ząbek czosnku lub 1/3 łyżeczki asafetydy 1 łyżeczka pieprzu ziołowego 1/2 szklanki passaty pomidorowej nierafinowana sól do smaku świeżo mielony pieprz do smaku sałatka z ogórka kiszonego 150 g ogórka kiszonego pokrojonego w plasterki 2-3 łyżki zimnotłoczonego oleju z lnianki (rzepakowego lub lnianego) sok z cytryny do smaku 1/2 łyżeczki wybranej substancji słodzącej 1/2 poszatkowanego pęczka natki pietruszki 1. Przygotowujemy kaszę gryczaną: na oliwie podsmażamy pestki słonecznika na złoty kolor. Dodajemy drobno poszatkowaną cebulę lub asafetydę. Po chwili wysypujemy kaszę. 2. Całość prażymy przez ok. 2 minuty. Wlewamy wrzącą wodę. Wsypujemy sól i gotujemy pod przykryciem (na małym ogniu), aż kasza będzie miękka. 3. W czasie kiedy kasza się gotuje smażymy selera: na oliwie podsmażamy z dwóch stron (ok. 7 minut) na złoty kolor plastry selera. Uważamy, aby ich nie przypalić. Pod koniec smażenia, kiedy seler będzie jeszcze al dente posypujemy go przyprawami i wlewamy passatę. 4. Czekamy, aż sos odparuje, oblepiając plastry selera i lekko się karmelizując (ok. 2-3 minuty). Seler w tym czasie powinien stać się miękki. Dodajemy sól i pieprz do smaku. Podajemy z kaszą gryczaną i sałątką z ogórka kiszonego. W międzyczasie przygotowujemy sałatkę z ogórka kiszonego. Karolina i Maciek wydali już sporo książek, posiadam cztery pozycje i myślę, że dla tych, co cierpią na brak odporności, przyda się szczególnie ta o tytule “Jedzenie, które leczy”. Oni również są fanami ajurwedy i wykorzystują ją w komponowaniu swoich przepisów. Dzisiejszy odcinek Jogownika sponsoruje słowo Namaste, które często wypowiadamy podczas zakończenia praktyki jogi. Wówczas nauczyciel często łączy dłonie przed klatką piersiową w symbolicznym geście i mówi “Namaste”. Połączenie tego układu rąk z z tym słowem świadczy o największym szacunku, jakim obdarzamy naszego rozmówcę. “Namas” - znaczy “pozdrowienie” lub “poważanie”, a “te” - oznaczy “Ty”. Czerwiec w Polsce można by chyba nazwać miesiącem jogi. Szczególnie dlatego, że inicjuje wakacje i lato. Gdzie się nie obejrzymy, tam joga. W Warszawie możemy ją spotkać na Polach Mokotowskich, w Łazienkach Królewskich czy też nad Wisłą. Ćwiczyć można wszędzie, ale ja co roku szczególnie czekam na Dzień Jogi, i tak się składa, że odbędzie się on już w tę niedzielę, 17 czerwca. Na Agrykoli w Warszawie będziemy mogli wziąć udział w całodniowym evencie wypełnionym wieloma różnorodnymi zajęciami. To będzie też doskonała okazja, żeby spróbować przepysznych potraw wegańskich, indyjskich, i wielu, wielu innych, a także zaopatrzyć się w ekologiczne zdrowie kosmetyki, również w te z kręgu medycyny ajurwedyjskiej. A ci, którzy mają największego fioła na punkcie jogi, będą mieli okazję wydać ostatnie grosze na wiele jogińskich gadżetów i ubrań sportowych. Gdybyście mnie zapytali jakiś czas temu, czy tam będę, to bez mrugnięcia okiem odpowiedziałabym, że tak. Ale życie lubi zaskakiwać i okazuje się, że tym razem będę w służbowej podróży daleko, daleko od Warszawy… Na koniec Szop Jogin. Namaste!
0 Komentarze
Odpowiedz |